Włóczykij 2009




Podróżnicze wieści

Zobacz wcześniejsze edycje festiwalu Włóczykij

    15

    14

    13

    12

    11

    10

    9

    8

    7

    6

    5

    4

    3

    2

    1

Monika Kozak, Piotr Czekanowski
Wczoraj Meksyk

21.02.2009 godz. 16:30


11 tys. kilometrów pokazał licznik malutkiego chevroleta Chevy na koniec naszego automobilowego Tour de Mexico. Dużo. Bywało, że jechaliśmy cały dzień bez postoju, połykając stany i kolejne kubki kawy w Oxxo - meksykańskiej wersji Seven eleven i wypatrując na horyzoncie Pemexów - państwowych stacji benzynowych oferujących tanie paliwo i darmową toaletę.

Pewnie można byłoby podróżować wolniej a może nawet w jednym, wybranym miejscu zanurzyć się w meksykańskiej codzienności , ale jak wtedy pogodzić pragnienie spojrzenia choć raz na wzgórza porosłe drzewiastymi kaktusami w Bahia California, wyprawę na laguny Pacyfiku w okolicach Puerto Escondido ( już sama nazwa kusi!) czy wreszcie wspinaczkę na szczyt piramidy na Jukatanie?

Nie mówiąc już o możliwości dotarcia samochodem do miejsc trudno dostępnych i pozbawionych transportu publicznego i swobodzie dysponowania czasem. Zatem auto i ambitny plan : Meksyk wzdłuż i trochę wszerz, 6 tygodni i długa lista miejsc do odwiedzenia.

Jazda samochodem w Meksyku to prawdziwe wyzwanie - półmetrowe dziury, kontrole uzbrojonych żołnierzy na rogatkach miast, (nie)ustępliwi kierowcy i przede wszystkim nasze ulubione topezy i vibradores czyli inaczej sztuczne garby drogowe : wysokie, niskie, szerokie, wąskie, z lin okrętowych na nadmorskich drogach i metalowe guzy w miasteczkach.

Kreatywność Meksykanów znajduje tu swój upust, zarazem swoboda przepisów powoduje, że każdy może zbudować topezy bez zbędnych formalności, na przykład aby zwiększyć liczbę klientów w swoim sklepiku przy drodze?

Urozmaiceniem i pikantnym elementem naszej podróży były przydrożne noclegi. Ponieważ hotele dla kierowców praktycznie nie istnieją jedyny nocleg na trasie oferują motele drive-in o melodyjnych imionach "Venus", "Afrodite" albo prostej lecz wymownej nazwie "7 kilometr".

Piotr Czekanowski

Naczelną obowiązującą dwie strony zasadą jest dyskrecja - typowa "Venus" składa się z recepcji ozdobionej wielkim fioletowym neonem a za nią kryje się szereg kolorowych domków -bliźniaków z przyległymi garażami, przez które wchodzi się do środka. Recepcjonista zza przyciemnionej szyby podaje numer kwatery, ręka kierowcy wysuwa się po pilota, w tle majaczy się cień pasażerki (a pewnie czasem i pasażera ), pilot automatycznie otwiera garaż, zamykamy drzwi i już!

Przyszło nam nocować w tych przybytkach niejeden raz; najpierw z ciekawości, potem z konieczności. Ich liczba i popularność najwyraźniej świadczą o tym, że ta skrywana za ogrodzeniem motelu swoboda erotyczna jest istotną częścią tutejszego stylu życia.

Na szczęście jest jeszcze Servas. Jesteśmy w tej organizacji od kilku lat i chyba nigdy tej decyzji nie żałowaliśmy. Servas daje szansę na poznanie kraju poprzez kontakt z jego mieszkańcami; mieszkaliśmy kilka dni w Oaxaca u Lucii, pisarki bajek i psychoterapeutki, Hugo i Ana Maria, filmowiec i producentka wyszli po nas na lotnisko w Mexico City, a Amerykanka Helen, brydżystka, w San Miguel zawiozła nas na świetne fajitas i targ staroci.

Nasza trasa wiodła z Mexico City na Jukatan przez Oaxaca, wybrzeże Pacyfiku, Chiapas. Z Jukatanu wróciliśmy na obrzeża stolicy i okrążając zatłoczone miasto-molocha, dzięki ekwilibrystycznym manewrom na drodze i szczęściu graniczącym z cudem dojechaliśmy do San Miguel i Guanajuato, potem Zacatecas i Durango by w końcu wylądować na półwyspie Kalifornijskim.

Podróż przez Meksyk to podróż przez wspaniałe kolonialne stare miasta założone przez konkwistadorów , z ocienionymi placami, na których grywają mariachi, z fioletem, żółcią fasad domów kryjących przestronne patia, z kościołami pomalowanymi ochrą, w których zastygły w grymasie bólu krwawe figury cierpiącego Chrystusa.

Jest też i inny Meksyk, który wyłania się spod kolonialnej warstwy jak świątynie Azteków w samym centrum stolicy. Naprzeciwko katedry na głównym placu, zocalo, odkopano pozostałości piramidy, pod ziemią, w metrze, widać kamienne fragmenty murów. Dawna stolica Azteków zniszczona przez armię Corteza najwyraźniej nie daje za wygraną.

W Muzeum Antropologicznym miasta Meksyku wędrowaliśmy po kolejnych salach, zachwyceni rozmachem i bogactwem dawnych kultur. Bazaltowe, negroidalne głowy Olmeków , uśmiechnięte twarze figurek Totonaków, jadeitowe maski pośmiertne odkryte w grobowcach w Palenque i Mont Alban?. Sztuka prekolumbijska jest cool !

Bardziej współcześnie też jest ciekawie. Robiliśmy osobne wycieczki, żeby obejrzeć malowidła ścienne tzw. murales, prezentujące ważne wydarzenia z historii Meksyku albo propagandowe scenki namalowane w latach 20 i 30-tych o rewolucyjnej wymowie. Tematyka dobrze nam wszystkim znana, nieco naiwna, ale mimo to murales robią wrażenie. Wiele z najbardziej znanych fresków powstało na zamówienie rządowe, na zlecenie ministra edukacji w pierwszej połowie XX wieku i teraz murales zdobią ściany gmachów publicznych w całym Meksyku.A gdyby tak u nas światły i dalekowzroczny urzędnik któregoś dnia zaprosił?

Jeszcze ciekawsza jest sztuka i rzemiosło ludowe czyli artesania. To przemysł i źródło dochodu tysięcy rodzin. Wiele z wiosek trudni się wyrobem ceramiki, tkanin jeszcze od czasów prekolumbijskich. Tych miejsc są setki : w Ocumicho lepią figurki diabła, w Santa Clara produkuje się wyroby z miedzi, w San Martin Tilcajete wytwarzane są drewniane animalisto ( zwierzątka ) o jaskrawych kolorach i fantastycznych kształtach, etc.

Jak zwykle pozostają w pamięci krótkie chwile: zaskakujące, zabawne, czasem piękne...W jednej z sal ze sztuką Azteków, wspólnie ze znajomą Meksykanką trzymaliśmy się za ręce usiłując poczuć energie płynącą od kamienia poświęconego jednemu z bóstw... Innym razem, bardzo wysoko, w ciszy, ze szczytu piramidy w Calakmul widać było tylko dżunglę aż do granic Gwatemali... Przez drogę przeszła tarantula a tukany nad głową narobiły hałasu... Kolor wody w cenote, podwodnym jeziorku utworzonym w miękkim wapiennej skale. Lodowato błękitna na powierzchni, gdzieś niżej zamieniała się w czarną głębię...

Albo zasłyszane historie: niektóre brzmią fascynująco egzotycznie, inne dziwnie znajomo jak choćby historia powstania sanktuarium Matki Boskiej z Guadelupe, zbudowanego w XVI wieku, po cudownym objawieniu Świętej Panienki . Jest w tej opowieści ubogi, niewinny indiański pastuszek, i niewiara zadufanego biskupa, i cud z różami zakwitłymi na łąkach, które pastuszek zaniósł na dowód objawienia, wreszcie chusta, na której pozostał ślad tamtych wydarzeń.Od tej pory Matka Boska z Guadelupe chroniła miasto Meksyk przed powodziami, epidemią, podczas walk przeciwko Hiszpanii nadano jej rangę generała, jej imieniem nazwano najwyższe państwowe odznaczenie a w końcu prezydent koronował ją na królową Meksyku.

Fascynująca dla miłośników przenikania kultur może być informacja, że w tym najświętszym dziś miejscu Meksyku, w czasach prekolumbijskich czczono boginię urodzaju zwaną Coahuacoatl (Kobieta - Wąż) a święto Matki Boskiej obchodzi się 12 grudnia - tego samego dnia Aztekowie oddawali cześć swojemu bóstwu.

To zresztą element meksykańskiej tożsamości: współistnienie religii i wierzeń i ich wzajemne przenikanie. W kościołach tkwią kamienie z piramid a w sercach wiernych wciąż tlą się pierwotne zwyczaje i wierzenia. Niejednokrotnie Indianie wzbogacili katolicki przekaz o elementy własnych tradycji: np. uzdolnieni muzycznie Indianie Tarahumara uważają iż biblijny Józef uzyskał prawo do poślubienia Maryi dopiero po zwycięstwie w konkursie skrzypcowym, w Michoacan zakopuje się wciąż na polach kamienne posążki bóstw by zapewnić sobie wysokie plony.

Ta tożsamość ma też rys bardziej drapieżny by nie powiedzieć krwawy - krew ofiar składanych przez Azteków aby wprawić w ruch słońce, rewolucje wieńczone kolejnymi morderstwami prezydentów czy obecnie porachunki gangów narkotykowych i najnowsza specjalność - porwania dla okupu na ulicach stolicy, czasem kilkugodzinne dla kilkuset dolarów.

Ciemna strona na szczęście nie była naszym osobistym doświadczeniem. Bogatsi o kilka wspomnień, zdjęć i drobiazgów wróciliśmy do domu i suwalskich jezior i pagórków. Dopiero po przyjeździe okazało się, że udało nam się zdążyć przed planowanym końcem świata (Majowie wierzyli w nieuchronny kres tego świata w 2011 roku ). Dobrze, że zostały jeszcze 2 lata.

Monika Kozak
ur. w 1972 r., absolwentka psychologii. W dzieciństwie marzyła o pracy w warzywniaku, dziś kiedy pomarańcze zagościły na dobre pod polską strzechą, porzuciła marzenie na rzecz pracy z ludźmi. Mediatorka w konfliktach rodzinnych, pomaga małżeństwom znajdującym się w kryzysie. Domatorka, z zacięciem tanecznym i malarskim, co kilka miesięcy zmienia kolor ścian, nie tylko w swoim domu. Wykonała z plasteliny projekt pieca (realizacja naturalnej wielkości - do obejrzenia w Dziadówku na Suwalszczyźnie). W internecie czyta przede wszystkim o chorobach.

Piotr Czekanowski
ur. w 1967 r., absolwent prawa i reżyserii. W 1984 roku zajął 3 miejsce w szkolnym turnieju ping-ponga. Od wielu lat pracuje jako konsultant ds. zarządzania w amerykańskiej firmie. Zanim tam trafił gotował makaron we włoskiej knajpie w Szwecji, sprzątał w szpitalu, pośredniczył w szukaniu pracy Polkom w USA i reżyserował reklamówki dla zespołów disco-polo. Z czynności domowych najbardziej lubi jedzenie podczas oglądania 997. Praworęczny, z zapałem studiuje mapy.

» powrót «